-

Adrian-Lenz

Jaka powinna być polska polityka historyczna?

Nie sposób opisać jakiekolwiek wydarzenia historyczne w sposób zupełnie obiektywny. Sympatie autora zawsze wyjdą na wierzch jak niezatapialna boja, choćby nie wiadomo jak się silił na bezstronność. A już najbardziej widoczne są w szalenie „neutralnych” podręcznikach szkolnych – tu cała historia zamienia się w jeden hymn na cześć republikańsko-oświeceniowych idei. Zresztą co to w ogóle znaczy: obiektywny opis? Jeden autor postrzega rozstrzelania w Katyniu jako największą zbrodnię, a drugi jako konieczny etap budowy nowoczesnego społeczeństwa. Który z tych poglądów jest obiektywny? Może powstrzymanie się od oceny jest przejawem obiektywności? Tylko czy ta ocena i tak nie wyciśnie swojego piętna, chociażby w doborze przedstawianych faktów i towarzyszących im okoliczności? No właśnie, czy tego chcemy czy nie, światopogląd zawsze da o sobie znać. Skoro więc tak ma się sprawa z opisem historii, to właściwie po co silić się na jakieś pozory obiektywizmu? – Z tego właśnie toku rozumowania narodziła się idea polityki historycznej, czyli takiego opisu wydarzeń historycznych, z którego ma wynikać z góry założona teza, na którą jest aktualnie zapotrzebowanie i która służy konkretnym celom politycznym. Innymi słowy jest to wykorzystywanie historii jako narzędzia do prowadzenia polityki. Podstawowym celem polityki historycznej jest budowanie podwaliny pod planowaną rzeczywistość społeczno-polityczną na odcinku kształtowania świadomości jej odbiorców. Uważam, że taka polityka historyczna sama w sobie, jako narzędzie, nie jest niczym złym i może być wykorzystywana zarówno do dobrych jak i złych celów. Jeśli tylko nie dopuszczać się przekłamań i budować swoją narrację w oparciu o fakty, takie praktyczne podejście do historii jest, moim zdaniem, uzasadnione. Nawet bez oceniania intencji, rzetelnej polityce historycznej można przypisać chociażby tą tylko zaletę, że służy popularyzowaniu historii. A historia, jak wiadomo, nauczycielką życia. Rzecz jasna najważniejszym kryterium wartościującym politykę historyczną jest rodzaj jej politycznych celów i założeń. Uważam, że jeśli te cele są szlachetne i pożyteczne, i do tego operujemy tylko na odpowiednim rozłożeniu akcentów w opisywanej historii, nie zaś na przekłamaniach, to taka polityka historyczna staje się narzędziem ubogacającym dane społeczeństwo. Aż grzech nie skorzystać.

Jaka zatem powinna być polska polityka historyczna? Mówiąc – polska polityka – nie mam, rzecz jasna, na myśli PO-PiSowego rządu czy państwowych uczelni. Abstrahując od intencji pracujących tam ludzi, jako instytucje działają one w charakterze zarządu nad kolonią, którą jesteśmy my Polacy. To nie tam powinniśmy szukać polskiej polityki historycznej. Tą politykę można prowadzić też na mniejszą skalę (zresztą nic innego nam nie zostało) jako autorzy, propagatorzy. Jak ja sobie to wyobrażam? Za cel tej polityki postawiłbym:

  1. podniesienie idei suwerennego państwa polskiego z ustrojem monarchicznym,
  2. przywrócenie autorytetu władzy duchownej w dziedzinie życia publicznego i polityki,
  3. promocja idei wolności i niezależności w obrębie narodu i jednostki (uniezależnienie się od socjalistycznego państwa, zagranicznych banków, korporacji itd.)

Na tych trzech punktach bym się skupił i wokół nich budował narrację historyczną. Oczywiście jest to moja własna, subiektywna lista, z którą można polemizować. Po prostu ja chciałbym coś takiego widzieć. Uważam te założenia za sensowne i możliwe do adaptacji przez polską politykę historyczną. Są to cele ambitne, ale w dłuższej perspektywie do zrealizowania – nie chodzi o przyjęcie tych idei przez większość społeczeństwa, ale przynajmniej przez jego „ideologicznie bliską” część. To już wystarczy. Myślenie o masowym przyswojeniu przez ludzi tradycyjnych wartości, w dobie Wielkiej Apostazji, uważam za niemądre. Rzecz jasna sam opis historyczny i jego rozpropagowanie nie wystarczy do realizacji założonych celów. Do tego potrzeba też działań na innych polach: na przykład tworzenia organizacji i stowarzyszeń – wszystko wymaga czasu i wysiłku. W tym tekście skupiam się jednak na samej polityce historycznej, resztą zajmę się może innym razem. Przejdę teraz do omówienia przytoczonych przeze mnie założeń dla tej polityki.

Ad.1 (Podniesienie idei suwerennego państwa polskiego z ustrojem monarchicznym)
Jestem monarchistą. Chciałbym, aby Polska była rządzona przez katolickiego króla. Nie twierdzę, że monarchia jest jedynym dopuszczalnym ustrojem i poza nią nie może być sprawiedliwego, dobrego państwa, jednak uważam, że historia udowodniła wyższość monarchii nad innymi ustrojami. Co więcej, patrząc na historię Polski, wypada nam stwierdzić, że okres jej suwerennego istnienia mieści się w całości w okresie panowania królów, więc oparta na suwerenności polityka historyczna siłą rzeczy powinna odnosić się do Polski-monarchii. Ja jestem za bezpośrednim przeniesieniem tego ustroju do naszych czasów: z koroną, namaszczeniem i całym prestiżem; oczywiście kwestie poboczne muszą zostać zaadaptowane do naszych warunków. Zasadniczy przekaz tej polityki można by sprowadzić do propagowania wizji Polski, jako państwa rządzonego jednoosobowo przez katolickiego króla. Uważam taki system rządów za najkorzystniejszy dla narodu polskiego również obecnie. Podniesienie tej idei nie powinno być problemem dla polityki historycznej, mimo iż naprawdę budujących przykładów rządów królewskiej ręki nie ma wiele w naszej historii (ech to skrzywienie demokratyczne). W praktyce chodzi tylko o branie pod lupę tych momentów historycznych, które mogą posłużyć do realizacji założonych celów. Dlatego dużą zaletą obracania się w paradygmacie polityki historycznej jest możliwość dowolnego przestawiania akcentów i przedstawiania tylko interesujących nas wycinków rzeczywistości. Myślę, że w takim układzie, ukazanie polskiej monarchii jako gwarancji dobrobytu obywateli i ucieleśnienie marzeń o wielkiej, katolickiej Polsce, nie będzie stanowić problemu.

Ad.2 (przywrócenie autorytetu władzy duchownej w dziedzinie życia publicznego i polityki)
Ten cel polityki historycznej ma swoje pełne zastosowanie tylko wśród wąskiej grupy katolików trzymających się tradycyjnego nauczania i nieuznających „kościoła posoborowego” jako kontynuacji Kościoła Katolickiego. Tylko w takim przypadku możemy mówić o sensowności powoływania się na zdanie hierarchii kościelnej przy urządzaniu stosunków społecznych i politycznych, bo przecież nie chodzi o to, żeby pytać się o zdanie „prymasa” Wojciecha Polaka, który w praktyce może być bardziej liberalny od Mateusza Morawieckiego. Ten przekaz, zatem, byłby skierowany przede wszystkim do „tradycyjnych” katolików, aby zachować w świadomości przynajmniej niektórych, zasady stanowiące fundament katolickiego państwa i społeczeństwa. Cel jaki tu postawiłem – przywrócenie autorytetu władzy duchownej, jak na razie jest zupełnie poza horyzontem (w Polsce nie ma żadnego katolickiego biskupa), jednak od czegoś trzeba zacząć, więc czemu nie od polityki historycznej? Poza tym, w praktyce, niekoniecznie trzeba zdawać sobie sprawę z obecnego stanu Kościoła, żeby móc coś z tego przekazu sobie przyswoić. Przy odpowiednim przedstawieniu momentów historycznych ta polityka może być użyteczną dla szerszej grupy odbiorców i krzewić bardziej uniwersalne zasady, na przykład wyższości prawa moralnego od arbitralnie stanowionego. Uświadomienie ludzi w tej kwestii uważam za niezwykle istotne w obecnych okolicznościach. W naszej historii znajdziemy wielu duchownych, którzy swoją postawą przyczyniali się do kształtowania katolickiego charakteru państwa i narodu. Polityka historyczna powinna wykorzystywać te przykłady i przedstawiać w pozytywnym świetle tych mężów opatrznościowych, jak choćby św. bp Stanisława.

Ad.3 (promocja idei wolności i niezależności)
Uważam, że istotnym zadaniem stojącym przed narodem polskim, w sensie pojedynczych reprezentantów tego narodu, jest dążenie do uniezależnienia się od socjalistycznego państwa, zagranicznych korporacji i lichwiarskich banków. Na ten moment władza tych instytucji jest na tyle duża, ze ciężko jest mówić o jakiejkolwiek wolności. Żyjemy raczej w systemie niewoli, zarówno finansowo-gospodarczej jak i osobistej, związanej z nadmiernymi uprawnieniami państwa. Wpływ tych „obcych” sił daje się mocno we znaki i to na różnych płaszczyznach, dlatego dobrze byłoby go nieco ograniczyć. W końcu pewien poziom osobistej i narodowej autonomii jest konieczny do zachowania wiary, tradycji, własności. Stopień uzależnienia od wrogich nam instytucji można zredukować na gruncie codziennych decyzji, chociażby zwracając większą uwagę w jaki sposób wydajemy i pozyskujemy pieniądze. Ale nie chodzi tylko o to. Idea wolności i niezależności jest bardziej przestrzenna i obejmuje różne aspekty, między innymi obręb rodziny czy własnej posiadłości. Tu też za przykład mógłby posłużyć tradycyjny polski model społeczny, w którym państwo nie ma prawa wtrącać się do spraw rodzinnych czy osobistych (patriarchalny ustrój rodziny też sprzyja tej niezależności). Uważam, że promocja takich niezależnych postaw jest potrzebna i w ogólnym rozrachunku może przyczynić się do poszerzenia zakresu naszych wolności. W obliczu coraz bardziej totalitarnych zakusów rządu, tego typu działania tylko zyskują na aktualności. Tak się składa, że ta dziedzina życia daje spore pole do działania dla polityki historycznej, bo właśnie ciąg do wolności i niezależności, historycznie, jest chyba najbardziej charakterystyczną cechą naszego narodu. Polskim władcom ta cecha narodowa często przeszkadzała w rządzeniu i trzeba przyznać, że ostatecznie jej hipertrofia przyczyniła się do upadku naszej państwowości. Niemniej jednak sama idea jest dobra i trzymana w odpowiednich granicach, zawsze służyła społeczeństwu i jednostce. Przejawy tego wolnościowego, niezależnego rysu są ozdobą naszej przeszłości, szczególnie w życiu szlacheckim czy ziemiańskim (roli żydowskich pośredników nie trzeba zbytnio eksponować). W przytaczaniu przykładów z historii można poruszać najróżniejsze struny: gospodarcze, wojskowe, społeczne, kulturowe; motywów znajdziemy co nie miara, wystarczy je tylko odpowiednio zagospodarować. Patrząc na tę przeszłość, aż dziw człowieka bierze, kiedy uświadomi sobie, jak bardzo daliśmy się zniewolić. Zestawienie szlacheckiej wolności z tym, co mamy obecnie, może przybrać formę wręcz karykaturalną, tak bardzo odeszliśmy od tych ideałów.  Zdaję sobie sprawę, że powrót do „normalności” (copyright: p. Mikke), w sensie powrotu do przedrewolucyjnych zasad, dla wielu jest ideałem albo niechcianym albo już na zawsze straconym, jednak chyba wciąż jest jakaś grupa ludzi, która właśnie tego by chciała. Chociażby ze względu na tę grupę uważam, że sprawa nie jest jeszcze całkiem stracona. Co do kwestii technicznej prowadzenia polityki historycznej, jestem pewny, że te wolnościowe karty polskiej historii da się przedstawić w taki sposób, żeby wywołać pozytywny, konstruktywny odzew. Oczywiście potrzeba wiedzy, zdolności i nie wolno tracić sprzed oczu skutku, jaki chce się wywołać. Ale w każdym razie jest to do zrobienia.

To są moje postulaty dla polskiej polityki historycznej. Moja osobista, subiektywna lista. Ucieszyłbym się, gdyby ktoś próbował coś z tego zrealizować. Rzecz jasna nie spodziewam się, żeby ktokolwiek chciał. Bo niby kto miałby to robić? Prawie nie ma osób, które związały swoją pracę zawodową z historią i jednocześnie nie działają w ramach odgórnych projektów państwowych („naszego” państwa czy innych). A w stronę instytucji rządowych w ogóle nie ma co patrzeć. Państwo „magdalenkowe” nigdy nie było i nie będzie przychylnym dla postulatów odwołujących się do historycznie katolickiego narodu polskiego. Zostają zatem tylko „wolni strzelcy” – ludzie działający na rynku i nie otrzymujący grantów (jakim cudem się utrzymują?), jedynie od nich można oczekiwać czegoś pozytywnego, chociaż nie wiem czy któryś z nich stawia sobie tak poważne zadania jak prowadzenie polityki historycznej. Mają przed oczami raczej inne, bardziej konwencjonalne cele. Zresztą takich osób jest u nas tyle co kot napłakał. Tak, realizacja pozostaje jeszcze kwestią do rozwiązania, ja tylko dzisiaj przedstawiłem jakie punkty widziałbym w polskiej agendzie. Myślę, że od hobbistycznego blogera nie trzeba dużo więcej wymagać.

Z Bogiem!                     
 



tagi: polityka  polska  historia  polityka historyczna 

Adrian-Lenz
29 marca 2021 12:10
6     1012    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

atelin @Adrian-Lenz
29 marca 2021 14:28

Wystarczy sobie wyguglać "Kmicic AK" i pojawiają się grubsze ryby dowódcze, strach pomyśleć ile płotek miało taki pseudonim. Taka polityka historyczna.

PS. Próbowałem to samo z Michałem - to samo, ale szacun wielki dla akrzeszow.pl/portfolio-item/zmarl-ppor-michal-kurzyna-ps-maly-mis-zolnierz-armii-krajowej/

Zagłobą to chyba chciał być tylko jeden desperat.

zaloguj się by móc komentować

Adrian-Lenz @atelin 29 marca 2021 14:28
29 marca 2021 14:37

Chyba wpisał pan komentarz pod nie tym tekstem.

zaloguj się by móc komentować

atelin @Adrian-Lenz
29 marca 2021 14:46

Chyba nie/tak, bo nie wiem, jak na to odpowiedzieć. Wiem pod czym się podpisuję i zapewniam Pana, że ta cała akcja polityki historycznej ku pokrzepieniu narobiła najwięcej szkód w 1944.

zaloguj się by móc komentować

Adrian-Lenz @atelin 29 marca 2021 14:46
29 marca 2021 15:30

Tak, tylko to była polityka pod hasłem: "z szablami na tanki". Nie było w tym więcej treści.

zaloguj się by móc komentować

histerykus @Adrian-Lenz
29 marca 2021 15:59

No problem :)

"Czym jest polityka historyczna i do czego służy?

Polityka historyczna? Polityka pamięci?

Czym takim jest więc „polityka historyczna”? Najprostsza definicja mówi, że jest to całość działań, które prowadzą podmioty polityczne (przede wszystkim państwowe), które odnoszą się do promowania pewnej wizji historii. Warto tutaj zresztą dodać, że wizja ta jest z oczywistych względów wybiórcza, wartościowana i poddawana silnej narratywizacji, tzn. łączeniu różnych faktów w jedną wielką opowieść, posiadającą pewien sens. To „promowanie pewnej wizji historii” w wypadku polityki historycznej realizowanej przez państwa ma dwa wymiary – zewnętrzny, skierowany na środowisko międzynarodowe, i wewnętrzny, nakierowany na kształtowanie myślenia o przeszłości obywateli danego kraju.

To „myślenie o przeszłości” nazywane jest przez socjologów „pamięcią zbiorową”. Różni się ono zasadniczo od pamięci indywidualnej – o ile ta ostatnia z natury rzeczy dotyczy konkretnej osoby, o tyle „pamięć zbiorowa” dotyczy wyższego szczebla: danej grupy społecznej czy też wspólnoty. Można więc mówić w tym wypadku o różnych pamięciach zbiorowych, np. pamięci mieszkańców danego miasta lub regionu, pamięci duchownych katolickich czy też, szerzej, o pamięci członków danego narodu czy też obywateli państwa. Pamięć zbiorowa nie jest prosta sumą pamięci indywidualnych – jest mieszanką doświadczeń osobistych i grupowych, pamięci rodzinnej, kultury, pewnych schematów w myśleniu, wreszcie bardzo zależy od wspólnoty której dotyczy. Jej cechą również jest wybiórczość, narratywizacja i silne wartościowanie, a także powiązanie z tożsamością grupową – to „kim jesteśmy” często opiera się przecież na tym jaka była nasza przeszłość.

Ta krótka dygresja służy lepszemu wytłumaczeniu innego pojęcia – „polityka pamięci”. Łącząc obydwie wcześniejsze definicje, takim działaniem moglibyśmy nazwać starania mające na celu promowanie pewnej wizji historii i wpływanie tym samym na pamięć zbiorową, w tym wypadku społeczeństwa polskiego. Jak widać, tak rozumiana „polityka pamięci” stanowi pewien mniejszy zbiór w ramach „polityki historycznej” – kształtować pamięć zbiorową da się raczej w wymiarze wewnętrznym. Trudno jest zresztą mówić o jasno wyodrębnionej wspólnocie „mieszkańców świata”, którzy mają swoją pamięć zbiorową (można zastanawiać się, czy istnieje „pamięć europejska”, choć to temat na inny artykuł), na którą np. państwo polskie może wpływać. Celem „dyplomacji historycznej” jest więc raczej trafianie z własną wizją historii do innych podmiotów politycznych na świecie oraz do międzynarodowej opinii publicznej.

Warto wspomnieć jeszcze o jednym – w związku z tym, że polityka historyczna w ograniczonym zakresie dotyka nauki (o czym dalej), wydaje się, że przymiotnik „historyczna” w interesującym nas zagadnieniu nie dotyczy „historii” rozumianej jako nauka. Warto zresztą przypomnieć, że w języku polskim używamy tego rzeczownika również w innych znaczeniach – jako synonim przeszłości („To już historia!”), ale również opowieści („Opowiem Ci taką historię”). Obydwa sensy (szczególnie ten pierwszy) dobrze pasują do przypadku polityki historycznej – dotyczy ona nie tyle wpływu na naukę historyczną, co stosunku do przeszłości i sposobu jej postrzegania i mówienia o niej. Warto więc myśleć o tym zjawisku jako o swego rodzaju „polityce wobec przeszłości”.

Czy politykę historyczną prowadzi się zawsze?

No właśnie – czy wobec przeszłości można mieć jakąś politykę? Choć to drugie słowo na „pe” przez wielu jest dziś odrzucane, da się wskazać wiele przykładów tego, że polityka, politycy i państwa w znaczący sposób odnoszą się do historii. Każdy ruch polityczny czy nurt ideowy odwołuje się do jakiejś tradycji historycznej – dla polskich narodowców punktem odniesienia będzie w naturalny sposób Roman Dmowski, monarchiści zawsze z szacunkiem myśleć będą o dawnych władcach, zaś klasyczni liberałowie i komuniści od XIX wieku pozytywnie odnosili się do czasów Oświecenia i rewolucji francuskiej (choć w różny sposób). Co więcej, również państwa w wyraźny sposób zaczepiają się w przeszłości. Państwo narodowe przywołuje dawne organizmy państwowe jako dowód na własną historyczność, zaś przywiązanie i szacunek do tradycji (np. prawa, ustroju, dokonań) jest powszechnie uznawane za pozytywny przykład postawy obywatelskiej.

Trzeba powiedzieć to jasno – polityka historyczna jest naturalnym atrybutem polityki państwowej, tak jak polityka kulturalna, społeczna czy zdrowotna. Instytucje państwowe przyznają ordery, wpływają na kształt programów szkolnych, wybierają patronów różnych instytucji, dotują dzieła kultury i publikacje naukowe etc. Państwo zawsze prowadzi jakąś politykę historyczną. Nawet hasło tak bardzo „anty” względem polityki historycznej, czyli „Wybierzmy przyszłość” używane przez Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich w 1995 r. zawierało w sobie przekaz dotyczący historii: „zrezygnujmy ze sporu postkomunistycznego”. I choć lata 1995-2005 nie kojarzą się z czasem aktywnej prezydenckiej polityki historycznej, to można by zapewne wskazać działania ówczesnego gospodarza Pałacu Prezydenckiego, mające na celu realizację wspomnianego hasła (i nie tylko).

W 2005 r. urząd Prezydenta RP objął Lech Kaczyński. Polityka historyczna trafiła wówczas na sztandary – aktywne działanie względem przeszłości miało być elementem programu budowy IV Rzeczpospolitej. To właśnie z tego okresu pochodzi wiele esejów i prób definiowania polityki historycznej przez prawicowych intelektualistów, pochodzących głównie z kręgu tzw. „muzealników”. Jednocześnie zaś okres rządów Prawa i Sprawiedliwości to aktywny czas działań wobec przeszłości: inicjatyw muzealnych, dowartościowania IPN, głośnych deklaracji politycznych. To właśnie wtedy powstał trwający do dziś konflikt wokół polityki historycznej. Dla zwolenników prawicy stała się ona synonimem czegoś powiązanego tylko z ich środowiskiem – tylko bracia Kaczyńscy prowadzili prawdziwą politykę historyczną i dbali o promowanie historii Polski. Jednocześnie zaś przeciwnicy PiS stworzyli wizję polityki historycznej jako jednego z głównych elementów negatywnej legendy IV RP – połączenia martyrologii z lustracją, nachalnego promowania pewnych wątków i zawłaszczania historii Polski przez prawicę. Obydwu wizjom niestety bliżej do argumentów retorycznych służących dyskwalifikacji przeciwnika niż do opisu rzeczywistości.

Tendencje do prowadzenia aktywnej polityki wobec przeszłości zachował również Bronisław Komorowski, który w swojej autoprezentacji zawsze chętnie odwoływał się do historii. Polityka historyczna prezydenta była spójna z tą prowadzoną przez rząd Platformy Obywatelskiej (stąd np. wspieranie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, chyba najważniejszej inicjatywy „historycznej” rządu Donalda Tuska). Prezydent Bronisław Komorowski podtrzymywał model wypracowany przez swojego tragicznie zmarłego poprzednika, patronując aktywnie wątkom związanym np. z promowaniem historii II wojny światowej i dziejów powojennych. Wśród obszarów, które szczególnie interesowały ustępującego prezydenta, była próba tworzenia tradycji patriotyczno-obywatelskiej (kokardy narodowe), liczne odwołania do II RP (zwłaszcza do wątków związanych z Józefem Piłsudskim) oraz aktywne promowanie polskiego przełomu 1989 r., na czele z zeszłorocznymi obchodami rocznicy wyborów czerwcowych. W tym ostatnim przypadku motyw ten Bronisław Komorowski wykorzystywał nawet w ostatniej kampanii prezydenckiej, prezentując się jako „Prezydent naszej Wolności”.

Politykę historyczną Bronisława Komorowskiego można oceniać w różny sposób. Na pewno jednak był jej aktywnym współtwórcą, i to wbrew poglądów jego krytyków z prawicy (którzy uważają, że PO porzuciło aktywność w tym obszarze), jak i pozytywnie ustosunkowujących się do niego środowisk „salonowych” (dla których polityka historyczna w stylu Lecha Kaczyńskiego to zło). Pokazuje to jedno: polityka historyczna nie jest przypisana jednemu środowisku. Prowadzi ją każda władza i każde państwo. Pytanie brzmi jednak: w jaki sposób?

Polityka wobec przeszłości obraca się w sferze spraw publicznych, dotycząc takich obszarów jak symbole, dyskurs medialny, międzynarodowy PR czy też kultura popularna. Jest w związku z tym wyrazista, operuje wartościowanie i uproszczeniem w postaci narratywizacji. Historycy z ich szczegółowym przyglądaniem się różnym problemom, umiejscawianiu ich w kontekście, zrozumieniem przyczyn, procesu i skutków, które są różnorodne, słabo nadają się do tego typu działań. A jeśli już to np. jako muzealnicy albo popularyzatorzy, którzy naukową narracje muszą dostosować do formy, która się posługują. A więc uprościć.

W polityce historycznej dobrze radzą sobie historycy, którzy czują świat polityki, mediów i współczesnej komunikacji. Czasem nazywa się ich „telewizyjnymi historykami”, choć wolałbym w tym wypadku użyć określenia „historycy publiczni”. Warto też zaznaczyć, że to nie są tylko „eksperci od wszystkiego” – to również intelektualiści, profesorowie, doświadczeni badacze, którzy odnaleźli w sobie pasje do mówienia o historii w sposób szerszy, niż tylko w murach Akademii. To oni piszą artykuły do prasy (potrafią pisać na kilkanaście tysięcy znaków, a nie kilkadziesiąt stron), udzielają wywiadów, publikują książki o charakterze bardziej eseistycznym niż naukowym. Biorą udział w debatach, które przetaczają się przez media. Często też wypowiadają się politycznie lub światopoglądowo i są kojarzeni z różnymi środowiskami. Co pozostaje innym „naukowym” historykom? Próba przedarcia się ze swoim głosem do obiegu publicznego, ewentualnie udział w projektach naukowych, które tworzone są na potrzeby instytucji polityki historycznej, takich jak muzea czy inne ośrodki popularyzatorskie. Choć głównym celem jest w tym wypadku zdobycie materiału faktograficznego do tworzenia właściwej narracji, to „przy okazji” mogą przynieść one pożytek nauce.

Miłego czytania. Nie chce mi się więcej kopiować :)

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

Adrian-Lenz @Adrian-Lenz
29 marca 2021 16:56

W tym wszystkim pominął pan najważniejszy element polityki historycznej, czyli jej cel. W praktyce żadna organizacja nie podejmuje wysiłku forsowania konkretnej wizji przeszłości, jeśli nie spodziewa się osiągnąć z tego tytułu jakiś korzyści i to, moim zdaniem, jest wyznacznik polityki historycznej. Jeśli sprowadzimy definicję polityki historycznej tylko do polityki wobec historii, to w takim razie każdy autor czy propagator historii uprawia politykę historyczną, bo przedstawia swoją własną "politykę" wobec historii. Moim zdaniem realizacja politycznych celów jest ściśle związana z tym pojęciem (polityki historycznej) - definicja słownikowa może tego nie uwzględnia, ale w praktyce tak to działa. 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować