-

Adrian-Lenz

Czego uczy nas "Archipelag Gułag" A.Sołżenicyna cz.4

Metafizyczna strona opisu historycznego czyli Kto rządzi historią

Popularna w Kościele sentencja (nie pamiętam autora) mówi, że narody Bóg karze i nagradza już na ziemi, bo w przeciwieństwie do dusz ludzkich, ich egzystencja zamknięta jest tylko w doczesności. Dla narodów zatem już tu w doczesności dokonuje się pełne rozliczenie, otrzymują zapłatę stosownie do swoich czynów: dobrych lub złych. Czytając relacje Aleksandra Sołżenicyna dotyczące XX-wiecznej Rosji dochodzę do wniosku, że miecz Bożej Sprawiedliwości wyjątkowo dotkliwie uderzył naród Rosyjski. To, co ich spotkało ciężko jest porównać z czymkolwiek. Przywrócenie systemu masowego niewolnictwa żywcem ze starożytności, udoskonalonego o zdobycze ideologiczne i technologiczne XXw. – wszystko pod nosem płomiennych obrońców praw człowieka i najsławniejszych wojowników pokoju. Zrealizowany na ich terenie system gułagowy, który stanowiły obozy pracy niewolniczej, a właściwie obozy zagłady, był, tak naprawdę, jeszcze gorszy od rzymskich plantacji niewolniczych, choćby z tego względu, że tu życie niewolnika nie miało żadnej wartości. Nie trzeba było nawet ich kupować. Kiedy rosło zapotrzebowanie na niewolniczą pracę, wprowadzano nowy paragraf albo rozszerzano interpretację już istniejącego i tym sposobem dostarczano odpowiednią ilość skazańców, w zależności od potrzeb. Oczywiście mieszkańcami tych obozów nie byli sami Rosjanie, były też inne narodowości, jednak to oni stanowili większość, na nich spadł najcięższy cios. Kiedy patrzy się na tę historię z zewnątrz, wygląda to tak, jakby znienacka zaatakowała Rosję jakaś wirusowa choroba. Wirus – Lenin przyjeżdża do Moskwy. Ma pieniądze, kontakty i swoich ludzi na miejscu. Błyskawicznie organizuje struktury i wojsko, po czym przystępuje do ataku. Tępi wszystkich, którzy mogliby go zatrzymać w jego drodze do pełni władzy – tym sposobem niszczy system obronny rosyjskiego organizmu. Kiedy udaje mu się już z nim rozprawić, wirus rozpoczyna pasożytowanie. Wysysa z żywiciela wszystkie soki życiowe i przejmuję kontrolę nad jego każdą komórką. Rozrasta się i uczy reprodukcji – w taki sposób udaje mu się trzymać Rosję w agonalnej gorączce przez ponad pół wieku. Dopiero po tym czasie jego moc słabnie.

Ten fenomen został już opisany w wielu aspektach, ale ja chciałbym spojrzeć na niego z dość nietypowej strony: władza komunistyczna w Rosji jako karanie Boże narodu rosyjskiego. Oczywiście takie podejście siłą rzeczy staje się subiektywne i trudne do weryfikacji, ale niemniej daje możliwość uchwycenia dość ciekawego wycinka rzeczywistości. Skoro Bóg na tej ziemi karze i nagradza wszystkie narody, a takie jest nauczanie Kościoła, to związek przyczynowo-skutkowy między decyzjami narodu jako ogółu lub samych jego przywódców, a następującymi po nich wydarzeniami istnieje. Nie ma co do tego wątpliwości. Nie uważam, żeby doszukiwanie się takich związków było pozbawione sensu, tylko dlatego, że nigdy nie znajdziemy dla nich naukowego potwierdzenia. Na gruncie katolickiej moralności i faktów historycznych można krytycznie ocenić wartość takich hipotez i drogą selekcji wybrać tę najbardziej prawdopodobną. Jest szansa, że się człowiek wstrzeli.

Wypróbujmy tę metodę na konkretnym przykładzie. Co według mnie ściągnęło na Rosję karę komunistycznej niewoli? - Przylgnięcie ludzi do rewolucyjnych idei. Jedno z drugim się łączy i nie sposób tych spraw od siebie odseparować. Można starać się Rosjan bronić, że tych haseł przecież sami nie wymyślili, że był to atak zmasowanej propagandy, jednak trzeba przyznać, że to zatrute ziarno padło na całkiem podatny grunt. Ludzie dali się uwieść i uwierzyli w te bajki o socjalistycznym raju na ziemi. Lenin nie przywiózł Armii Czerwonej ze sobą, w pociągu z Zurychu. Tworzyli ją rosyjscy chłopcy, którzy zamiast ciężko pracować, woleli pójść w kamasze, żeby rabować, gwałcić i mordować, i to najczęściej własnych rodaków. Dali sobie wmówić, że byli wykorzystywani przez posiadaczy i myśleli, że łupiąc ich, tylko wyrównują doznane krzywdy. Jakby ich niepowodzenia w przeszłości mogły usprawiedliwić popełniane później zbrodnie. Oprócz mas, duża część inteligencji też przeszła na front rewolucyjny. Już za caratu ten socjalistyczny nurt trzymał się całkiem mocno, przy tym był nad wyraz pobłażliwie traktowany przez ochranę. Ich celem było osłabianie starej władzy – anarchizacja, która miała stać się pomostem do nowej rzeczywistości. I to się udało. Patrząc na ostateczny koniec tych marksowskich bękartów, można powiedzieć, że Pan Bóg pokarał ich tym, przez co grzeszyli. Zapaleni rewolucjoniści chcący żyć dostatnio dzięki zagrabionemu mieniu, poznali co to głód, a inteligent, który na wolności pod niebo wynosił ideę bezklasowego społeczeństwa, mógł doświadczyć jej na własnej skórze, chłepcąc z jednej miski z knajakiem, który zeszłej nocy zerwał z niego buty i kufajkę. Obóz oddał im sprawiedliwość. Kara, co prawda, spadła na całe społeczeństwo, cierpieli winni wespół z niewinnymi, ale czytając relacje zebrane przez Aleksandra Sołżenicyna, ma się wrażenie, że nastawienie anty-rewolucyjne należało do rzadkości (chociaż trzeba też wziąć pod uwagę, że „reakcja” była często rozstrzeliwana na miejscu, przez co nie trafiała do obozu). W większości widzimy ludzi, którzy dopiero na jakimś etapie zaczęli przejawiać krytykę programu partii, natomiast co do pryncypiów – samego przewrotu i obalenia caratu – wszyscy byli za. Nawet sam autor potrzebował paru lat spędzonych za drutem kolczastym, żeby zrozumieć, że jego los nie jest skutkiem wypaczeń idei rewolucyjnych, ale ich prostą konsekwencją. Stąd bierze się moja opinia wyrażona na początku tego akapitu. Uważam, że Rosjanie ściągnęli na siebie los obozowych niewolników poprzez przylgnięcie do rewolucyjnych idei, zakładających dobrobyt bez pracy, czyli życie na cudzy koszt, obalenie hierarchii społecznej, w której władza pochodzi od Boga i ateizm. Ten ostatni punkt potraktuję trochę szerzej.

Jest dla mnie zadziwiające, jak bardzo opisane przez Sołżenicyna życie więzienno-obozowe pozbawione jest pierwiastka nadprzyrodzonego, boskiego. Właściwie poza przypadkami popów i prawosławnych kobiet, w większości starszych, nie dostrzeżemy wśród ówczesnych Rosjan żadnych przejawów religijności; opisy zawarte w „Archipelagu Gułag” są ich pozbawione. Naród gułagowców jest wyznania ateistycznego, pomimo że warunki obozowe, w których człowiek nie wie, czy dożyje jutrzejszego dnia czy też nie, powinny sprzyjać refleksji na temat nieśmiertelności duszy i jej przeznaczeniu. Jednak w licznych opisach z trudem doszukamy się wzmianki o tym, żeby któryś z więźniów uklęknął do modlitwy, westchnął do Pana Boga czy choćby się przeżegnał. Nawet w celi śmierci, gdzie ludzie pogodzeni już ze swoim losem czekają na wyrok, takich scen nie uświadczymy. Wszystko tonie w atmosferze apatii, rezygnacji. Uważam, że ten stan rzeczy był spuścizną triumfalnego pochodu rewolucyjnych idei, który przetoczył się przez rosyjskie głowy początku XXw. Co prawda rosyjska religijność zawsze była kulawa, ale w wyniku tego przewrotu jej stan jeszcze się pogorszył. To też było przyczyną spadającej na nich kary. W przypadku ateizmu ta kara jest jakby podwójna, bo człowiek wyrzucający ze swojego życia Pana Boga zmuszony jest szukać nadziei i sensu życia w rzeczach, które nigdy nie spełnią jego oczekiwań, co samo w sobie jest zniewoleniem i degradacją człowieka. Substytutem religijności dla obozowych niewolników była wiara w powszechną amnestię. To była ich Ziemia Obiecana, której wyczekiwali jak chrześcijanie powtórnego przyjścia Chrystusa. Nie zdawali sobie przy tym sprawy, że przez taki kult uczynili Stalina - decydenta w sprawie tej amnestii, swoim Bogiem. Nie trzeba mówić, że te marzenia dla większości nigdy się nie spełniły. Takie to skutki niesie przyjęcie za własne, często modnych, ale bezbożnych i niesprawiedliwych idei, które nęcą nas zachętą do łatwego życia. Lepiej trzymać się z daleka. Byli też ludzie, tacy jak Sołżenicyn, którzy dostrzegali tą głębszą, duchową stronę otrzymanego wyroku. Przyjęli to, co ich spotkało z pokorą i dla nich kara stała się oczyszczeniem - dzięki niej zbliżyli się do Boga. Jednak tacy stanowili zdecydowaną mniejszość.   

Tak przedstawiłbym moje wytłumaczenie zdarzeń w Rosji pierwszej połowy XXw. z perspektywy najbardziej uniwersalnej, metafizycznej. Ogólnie rzecz biorąc uważam, że taka perspektywa, wiążąca dyspozycję moralną narodu bądź jego przywódców ze zdarzeniami, które ten naród spotykają, powinna mieć swoje miejsce w opisach historycznych. Takie podejście ma walor wychowawczy, gdyż kładzie nacisk na edukację społeczeństwa i zwraca uwagę na rolę rządzących i w ogóle elit, którzy powinni podnosić naród materialnie i duchowo. Jest to argument praktyczny, co nie znaczy, że opisywane zależności muszą być naciągane czy niezgodne z rzeczywistością. Właściwie to mamy pewność, że takie zależności istnieją. Przykładem może być zburzenie Jerozolimy wraz ze świątynią w 70r., co było następstwem odrzucenia i wydania na śmierć Mesjasza przez faryzeuszy popieranych przez lud – zostało to wprost zapowiedziane w Piśmie Świętym. Sam ten przykład jest potwierdzeniem zasadności naszej metody. Pytanie na ile dany autor jest w stanie te związki dostrzec i je w sposób wyczerpujący opisać. Nie jest to proste zadanie. Związki przyczynowo-skutkowe mogą być w niektórych przypadkach złożone i wielopiętrowe, czasami łatwo też pomylić skutek z przyczyną. Niemniej jednak da się taki opis sporządzić. Natrafiłem już na próby właśnie takiego przedstawienia wydarzeń historycznych i, na moje oko, nie wychodziło to najgorzej. Mówię tu o wystąpieniach katolickich duchownych, najczęściej w formie kazań. Siłą rzeczy są to dość zwięzłe komentarze – odnoszą się do sedna, ale nie wchodzą już w szczegóły. Pełnią przede wszystkim funkcję moralizatorską. Ja natomiast chętnie zobaczyłbym całe opracowanie historyczne, w którym autor uwzględnia moralne konsekwencje podejmowanych decyzji w kontekście całego narodu - zaciągnięcie przez daną społeczność winy lub uzyskanie zasługi i odebranie przez nich kary lub nagrody. Powstanie takiego dzieła, pisanego z katolickiej perspektywy, byłoby czymś niezwykłym. Zresztą nie wykluczam, że taki opis istnieje. Być może został wydany gdzieś we Francji, tylko jak dotąd nie zyskał na tyle popularności, żeby go przetłumaczyć. Tak też może być. W każdym razie ja nie jestem wyznawcą laickiego paradygmatu w historiografii. Skoro, jako katolicy, wierzymy, że Bóg interweniuje w historii świata, nie widzę powodów, żeby nie starać się jakoś tej obecności uchwycić. Uważam, że uwzględnienie tej perspektywy może tylko dodać do naszego zrozumienia wydarzeń historycznych. Dyskurs naukowy został, co prawda, zdominowany przez ateistów, ale po co się tym przejmować? Myślę, że przez samo przyznanie Panu Historii należnego Mu miejsca, można by trochę ten grunt odwojować.

Z Bogiem!



tagi: komunizm  historia  ateizm  religia  sołżenicyn  archipelag gułag 

Adrian-Lenz
12 kwietnia 2021 11:41
0     654    1 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

zaloguj się by móc komentować