-

Adrian-Lenz

Czego uczy nas "Archipelag Gułag" A.Sołżenicyna cz.3

O naturze władzy totalitarnej

„Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna dostarcza nam wielu cennych informacji na temat natury komunizmu, jak i szerzej – władzy totalitarnej. Mam wrażenie, że te tematy to coś więcej niż tylko studia nad historią. Myślę, że jeśli jeszcze nie teraz, to na pewno w niedalekiej przyszłości to wszystko, w jakimś stopniu, zyska na aktualności. Seria, którą prowadzę, siłą rzeczy nie nastraja zbyt optymistycznie i dzisiejszy tekst nie będzie wyjątkiem. Chcę dziś poruszyć temat totalitaryzmu, a mówiąc ściślej temat pretensji władz totalitarnych do odbierania ludziom ich przyrodzonych praw, jak i praktycznej egzekucji tych założeń. Za wzorzec przyjmuję komunizm sowiecki, który, nota bene, jest chyba też wzorcem dla dzisiejszych budowniczych Nowego Porządku Świata - tak jakoś z sympatią się do niego odnoszą i w przeciwieństwie do nazizmu, nigdy nie został potępiony.

Instytucja państwa zawsze w pewnych aspektach jest dokuczliwa dla swoich obywateli. Jest to wpisane w fundament jej istnienia – oddajemy w imię państwa część naszej własności i wolności, w zamian dostając inne korzyści: egzekwowanie porządku publicznego, obronę przed zewnętrznymi agresorami itp. Jest to uczciwe postawienie sprawy i w tym sensie instytucja państwa jest jak najbardziej potrzebna i właściwa, mimo towarzyszących jej niedogodności. Problem pojawia się w chwili, kiedy te niedogodności zaczynają przeważać nad korzyściami albo gdy tych korzyści w ogóle nie widać. Wtedy instytucja państwa staje się zbędna lub wręcz szkodliwa. Wypaczenie idei państwowości sięga swojego szczytu, kiedy w jej imię odbiera się obywatelom ich przyrodzone prawa. W takim wypadku państwo przyjmuje znamiona organizacji przestępczej i robi się naprawdę groźnie. Eskalacja tego zjawiska prowadzi nas do władzy totalitarnej, której podstawowym celem jest zabranie jak najwięcej praw swoim obywatelom, a jeśli to możliwe, najlepiej wszystkich. To jest ideał ateistyczno-satanistycznych myślicieli XX, ale też XXI w. – stworzenie takiej siłowej organizacji, która posiadałaby pełną kontrolę nad podległymi jej ludźmi, która potrafiłaby wypalić wszelkie przejawy indywidualizmu w jednostce i przetopić wspólnotę pojedynczych osób w jeden organizm podlegający we wszystkim swojej głowie – władzy. Jest to szczyt ateistycznej myśli państwowej, prowadzący do ubóstwienia rządzących. Dla ludzi żyjących pod takimi rządami największym marzeniem jest ucieczka, wyswobodzenie; wyjątkiem są ludzie najbardziej zdeprawowani i ci tworzący aparat władzy, jedynie oni są w stanie odnaleźć się w takiej rzeczywistości. Projekty tego typu państw były realizowane w przeszłości i są też uskuteczniane obecnie. Możemy je obserwować w różnym stadium zaawansowania: większym – Korea Płn., Chiny i mniejszym – Polska (zakaz przemieszczania, areszt domowy bez wyroku). Do opisania wybranych aspektów władzy o zakusach totalitarnych posłużę się nieśmiertelnym dziełem Aleksandra Sołżenicyna „Archipelag Gułag”.

Właściwie trzeba by stwierdzić, że w momencie ustabilizowania się na danym terytorium rządów totalitarnych, wszyscy, którzy zostali objęci tą jurysdykcją stają się z miejsca niewolnikami. Wyjątkiem są osoby gotowe stawić opór aparatowi terroru przynajmniej w zakresie własnej, osobistej suwerenności - dopóki nie zostaną złapani, można nadać im status partyzantów. Zostają zatem tylko te dwie kategorie ludzi. Ciekawa sprawa – gdzieś, tam w odległej stolicy powstaje jakiś komitet czy zarząd, a człowiek na prowincji, wcale nie zdając sobie z tego sprawy, traci wszystkie swoje prawa i z wolnego obywatela zamienia się w obywatela sowieckiego, który ma właściwie jeden wybór, albo się podporządkowujesz albo my cię podporządkujemy w katorżniczym obozie.

No właśnie – podporządkowanie, jakie szerokie pojęcie. Każda władza wymaga podporządkowania, wynika to z samej jej natury. Nie każde też podporządkowanie czyni z człowieka niewolnika. Kluczowe znaczenie ma to, czego się od nas wymaga. Prawo może być niesprawiedliwe, głupie albo tylko nieprzemyślane, ale może być też bandyckie. Prawo w kraju totalitarnym należy właśnie do tej ostatniej kategorii (o ile jakieś prawo w ogóle obowiązuje i nie mamy do czynienia z samowolą aparatczyków). Co to znaczy, że prawo jest bandyckie? Oznacza to, że występuje przeciwko prawu wyższego rzędu, czyli prawu przyrodzonemu, naturalnemu, danemu nam od Boga. Dla katolika, jeśli zarządzenia państwa choćby tylko w jednym punkcie występują przeciwko prawu naturalnemu, w taki sposób, że bez złamania prawa państwowego nie można zrealizować postulatów prawa naturalnego, to już mamy do czynienia z władzą bandycką, a nawet z totalitarną, jeśli wypełnienie postulatów prawa naturalnego wiąże się automatycznie z karą pozbawienia wolności. Wielu ludziom nie podoba się wplątywanie Pana Boga i Jego Prawa do rozważań na temat doczesnej rzeczywistości, jednak ja się z nimi nie zgadzam. Są dziedziny, w których jest to nie tylko uzasadnione, ale wręcz nieodzowne, na przykład tutaj, w przemyśleniach o zakresie i randze prawa stanowionego. Jest to z całą pewnością obszar nauczania kościelnego, którego osoba wierząca nie może tak po prostu nie zauważać. Temat prawa naturalnego i jego zastosowania w prawodawstwie państwowym jest niezwykle ciekawy, a przy tym naszpikowany wieloma subtelnościami – zostawię go jednak na inną okazję. W przypadku władzy totalitarnej wszelkie subtelności zostają daleko z tyłu - zastana rzeczywistość staje przed nami w pełnym brutalności świetle i nie pozostawia złudzeń odnośnie swojej szatańskiej natury. Przedstawię zatem kilka cech charakterystycznych dla tego systemu.  

Władza totalitarna chce przejąć kontrolę nad ludzką pracą; a nawet więcej niż przejąć kontrolę, ona chce całą zawłaszczyć dla siebie, stać się jedynym pracodawcą, jednym wielkim przedsiębiorstwem. W takim państwie nie ma miejsca na prywatną działalność. Z punktu widzenia władzy jest to podejście racjonalne, jeśli wyłączyć z równania moralność i wziąć pod uwagę fakt, że jedną z głównych motywacji osób pchających się do rządów jest chęć życia z pracy cudzych rąk. Czy można sobie wyobrazić, żeby to pasożytnicze życie było lepiej zagwarantowane, niż w sytuacji, w której wszyscy obywatele pracują w zakładach od A do Z zaprojektowanych przez władzę, zaprojektowanych dla jej własnego prosperity? A zawłaszczenie pracy ma też swoją drugą stronę – skoro ludzka praca należy do państwa, to jej owoce też do niej należą. W takim państwie dystrybucja dóbr staje się przywilejem i ulubionym zajęciem rządzących, a przy okazji pełni rolę narzędzia inżynierii społecznej. Władza może bawić się obywatelami, zjednując sobie jedną grupę poprzez udzielanie im premii i benefitów, a innych uczyć pokory przez morzenie głodem. Przykład żyznej Ukrainy, skąd wywożono wagony zboża, kiedy jej mieszkańcy zjadali z głodu własne dzieci. Dystrybucja dóbr jako narzędzie społecznej kontroli jest obecne nie tylko w państwie totalitarnym, ale (co prawda na mniejszą skalę) też w zwykłych, socjalistycznych republikach, takich jak nasza. U nas, ostatnio, taką uprzywilejowaną grupą stali się lekarze, którzy dostają naprawdę pokaźne sumki, właściwie za to tylko, że nie leczą zwyczajnych pacjentów i „traktują respiratorami” biedaków ze stwierdzonym covidem. Historycznie to właśnie odebranie człowiekowi owoców jego pracy było głównym wyznacznikiem niewolnictwa. Choćby już z tej przyczyny możemy stwierdzić, że władza totalitarna czyni z obywateli niewolników, ale ona na tym się nie zatrzymuje, idzie jeszcze dalej.

Taka władza ma monopol na stowarzyszenia i organizacje. Po zawłaszczeniu pracy, przejęcie stowarzyszeń wydaje się już tylko formalnością. Skoro przejęliśmy wszystkie etaty, całą sferę naukową i kulturową, to mamy własne, państwowe stowarzyszenia. Po co ktoś miałby zakładać jakieś inne, niezależne? Chyba po to tylko, żeby uprawiać antyrządową agitację, a to mogłoby podkopać nasz autorytet. Trzeba więc zakazać. Dotyczy to również instytucji religijnych, chociaż te zamiast zamykać czasem warto przejąć. Dzięki temu władza uzyskuje jeszcze jedną legitymację, i to nie byle jaką, bo z samej góry. Totalniacy - niby tacy niedouczeni, a jednak potrafili korzystać ze sprawdzonych, egipskich wzorców. Widzimy, że metoda moralnej i „boskiej” legitymizacji władzy zaczyna być stosowana również obecnie. Na tubę propagandową został wybrany u nas „kościół soborowy”. Z ambon już daje się słyszeć głosy, że szczepienie się i noszenie maski jest naszym moralnym obowiązkiem. Takich komunikatów należy spodziewać się coraz więcej. Organizacje religijne są z reguły najbardziej wpływowymi w każdym społeczeństwie, dlatego rozprawienie się z nimi jest priorytetem władz totalitarnych, w porównaniu z nimi cała reszta to tylko płotki.

Wydaje się, że po przejęciu pracy i wszelkich form społecznych władza zostaje tak ugruntowana, że nic już jej nie ruszy. Powinna więc czuć się bezpiecznie. A jednak  nie, to jeszcze nie wszystko. Pozostała jeszcze jedna sfera, w której człowiek może wykazać się niezależnością. A skoro może to na pewno to zrobi, i to żeby wystąpić przeciw władzy - do tego nie można dopuścić. Trzeba zatem zawłaszczyć też ludzkie MYŚLI. Proszę jaka ambitna idea. Ileż ci komuniści mają werwy i determinacji, jeśli idzie o cementowanie swojego ustroju. Problem w tym, że myśli jako takich nikt nie jest w stanie zauważyć, nawet czujne oko czekisty - spokojnie, i na to znajdzie się sposób. Wystarczy zakazać zewnętrznych przejawów niezależnej myśli – słów, czynów, gestów, a zgodnie z zasadą – byt określa świadomość – rzeczywistość zewnętrzna ukształtuje ludzkie wnętrze. W komunistycznej Rosji nieprawomyślne zachowania nazywano antysowiecką agitacją, którą karano z pełną surowością. Porażający był zasięg tego paragrafu: nie dość entuzjastycznie biłeś brawo na zebraniu? – obóz, nie cieszyłeś się albo nie płakałeś ze wszystkimi podczas uroczystości? – obóz, wyraziłeś się mało entuzjastycznie o systemie kołchozowym? – obóz. Takie prawo kneblowało człowieka, właściwie więcej niż kneblowało, bo jeszcze zmuszało go do wyrażania aprobaty dla systemu, który go dręczy. Dotyczyło to również więźniów. Nawet w więzieniu za „antysowiecką agitację” można było dostać drugi wyrok, jeszcze w czasie trwania pierwszego. To tej polityce zawdzięczamy sceny, w których milionowe rzesze wiwatują na cześć zbrodniarzy i płaczą prawdziwymi łzami na ich pogrzebach. Taka jest dola człowieka sowieckiego, człowieka który wyrzekł się swoich myśli na rzecz stałej aprobaty dla decyzji partii.  

To oczywiście nie są wszystkie aspekty totalitarnej kontroli, ale na tym zakończę. Widzimy, że taka władza czyni z ludzi niewolników, przy tym nie ogranicza się ona do zniewolenia ciała, ale wyciąga swoje łapy również po ludzkie dusze. Człowiek, który ma to nieszczęście znalezienia się pod takimi rządami, znajduje się w przykrej sytuacji. Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie – Jak powinien się zachować? Starałem się znaleźć u Sołżenicyna ludzi, którym mimo tych okoliczności udało się obronić swoje przekonania, którzy próbowali zachować jakąś swoją odrębność od państwa – niestety, najczęściej tacy ludzie szybko tracą wolność i kończą życie w obozach. Nawet po wsiach, na prowincji nie tak łatwo się uchować ze swoimi niepoprawnymi myślami. Tu również sięgają macki władzy ludowej w postaci, na przykład, wioskowych trybunałów. Człowiek żyje w ciągłym poczuciu zagrożenia również na skutek rozpowszechnionego procederu donosicielstwa, specjalnie podsycanego przez władzę. W społeczeństwie sowieckim każdy może na nas donieść, jest to traktowane jak zasługa – dobry obywatel zawsze stanie w obronie zagrożonego frontu ideologicznego i powiadomi kogo trzeba. Nie wiadomo już, czy własnej żonie można się zwierzyć, czy nikt nie podsłuchuje. A donos równa się wyrok, bo w kraju rad nie ma śledztw, których finałem byłoby uniewinnienie – człowiek podejrzany to człowiek skazany.

Tak sobie myślę, że skoro w pierwszej połowie XXw. udało się stworzyć tak szczelny system, który mielił na drobne ludzkie ciała i dusze, to co dopiero uda im się stworzyć teraz. Że co? Że to już się nie powtórzy? Już jesteśmy mądrzejsi? A niby dlaczego miałoby się nie powtórzyć? Przecież trudno wymyśleć system, który dawałby większą kontrolę, władzę i stabilizację niż opisany przeze mnie system totalitarny, zawłaszczający ludzką pracę, instytucje i myśli. A rządzący niczego innego nie chcą tylko pełnej kontroli. Kto niby miałby ich powstrzymać? Ludzie? Ludzie, jako tacy, nigdy w historii niczego nie powstrzymali. Mogłaby to zrobić jedynie jakaś zorganizowana siła, której ja nie widzę. Poza tym mówi się przecież cały czas o strategii Gramsciego (lewicowego marszu przez instytucje) wprowadzonej po wojnie i marksizmie panującym na uniwersytetach. Po co to wszystko, jeśli nie w celu praktycznego wykorzystania w nowym ustroju społecznym? Na moje oko ku temu wszystko zmierza. Okres „swobody”, który został nam dany po transformacji chyba już dobiega końca, a punktem granicznym było ogłoszenie pandemii. (Czy ta „swoboda” nie została nam dana tylko po to, aby w tym czasie dopracować technologiczną stronę aparatu kontroli?) Można uznać to za czarnowidztwo, ale nie wydaje mi się, żeby aktualne przeobrażenia zwiastowały nam coś dobrego. Komunizm 2.0 z tandemem państwo – korporacje i światową religią w kościołach Novus Ordo, całość w okablowaniu high tech surveillance – taki jest mój strzał, jeśli idzie o to co nam gotują i myślę, że co najmniej w dużym stopniu uda im się to zrealizować. Wiem, że straszę, ale chyba przez samo wypowiadanie strasznych słów nasz świat się nie zawali.  

Z Bogiem!                              



tagi: komunizm  totalitaryzm  sołżenicyn  archipelag gułag  nowy porządek świata 

Adrian-Lenz
7 kwietnia 2021 11:44
5     1371    4 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

IanThomas @Adrian-Lenz
7 kwietnia 2021 15:36

Ale Pan się lubi.

zaloguj się by móc komentować

darkforce @Adrian-Lenz
7 kwietnia 2021 20:49

Władzę (każdą) też można sobie podporządkować.

zaloguj się by móc komentować

Adrian-Lenz @darkforce 7 kwietnia 2021 20:49
7 kwietnia 2021 21:16

W sensie, że jedna władza zastępuje inną? No tak, oczywiście.

zaloguj się by móc komentować

ahenobarbus @Adrian-Lenz
10 kwietnia 2021 08:33

Musiałem trochę poszperać żeby się jakoś odnieść. Nie mogę cały czas wyrzucić z głowy pewnego podobieństwa, nazwijmy je strukturalnym. Być może jest to błąd, ale wybaczy Pan, nieuchronnie mi się ta analogia narzuca, to jest pomiędzy staroobrzędowcami a sedewakantystami. Może to nieco przewrotne, ale stało się dla mnie jasne po co analizy Sołżenicyna.

W sieci jest taki znamienny fragment na podstawie dziennika Schmemanna, prawosławnego teologa który miał okazję poznać Sołżenicyna ieco go "zgłębić". Artykuł napisał Wojciech Surówka OP. Poniżej  obszerny fragment. Proszę zwrócić zwłaszcza uwagę na fragment o ahistorycznym podejściu do wiary.

"Niewątpliwie uważa go za wielkiego człowieka w jego proroczej samoświadomości i oddaniu misji. Rzeczywiście promieniowała od niego siła. Jednak podczas wspólnej podróży uderzyły go następujące fakty. Przede wszystkim jakiś prymitywizm świadomości, który dotyczy zarówno oceny ludzi jak i wydarzeń czy samej przyrody. „W istocie on nie odczuwa żadnych odcieni, żadnych trudności” – notował. Poza tym „nie rozumie ludzi, i może nawet nie chce ich zrozumieć”. Rozdziela ich zgodnie z gotowymi kategoriami i jest utylitarny w relacji do nich. „Brakuje mu miękkości, współczucia i cierpliwości”. Pierwszą jego reakcją jest nieufność i podejrzliwość. Oprócz tego „niesamowite poczucie własnej racji i nieomylności”. Schmemanna nie opuszczało poczucie, że spędza te dni z młodszym bratem, kapryśnym a nawet trochę rozpuszczonym, któremu wszystko trzeba wyjaśniać. Żadna z tych negatywnych cech nie przesłoniła jednak wielkości jego literackiego geniuszu.

Nie to jednak było przyczyną ochłodzenia wzajemnych relacji. Najbardziej bolało go to, że światopogląd Sołżenicyna można było sprowadzić w istocie do dwóch lub trzech bardzo prostych przekonań, w których centrum była oczywiście Rosja. „Jego skarbem jest Rosja, i tylko Rosja – moim Kościół”.

Schmemann zaledwie raz wystąpił z krytyką noblisty, po opublikowaniu przez niego „Listu z Ameryki”, w którym nawiązuje również do kwestii prawosławia. Zabolało go niezrozumienie chrześcijaństwa oraz instrumentalne traktowanie go w dyskusjach nad przeszłością i przyszłością Rosji.

Punktem zapalnym była ocena staroobrzędowców. Sołżenicyn widział w nich wcielenie dawnej Rusi, do której powinno się powrócić. Oskarżał Cerkiew prawosławną, że nie poprosiła nigdy o przebaczenie, za to jak ich potraktowała. Jego zdaniem w Rosji staroobrzędowej leninowska rewolucja byłaby niemożliwa. Schmemann natomiast dostrzegał w tym fenomenie pierwszy objaw ahistorycznego podejścia do wiary: „Sołżenicyn powinien wiedzieć, że jeśli coś przyczyniło się do zwycięstwa leninowskiej rewolucji, to właśnie ten element, który z taką siła przejawił się u staroobrzędowców. Jak słusznie twierdził o. Georgij Fłorowski, zjawisko to było pierwszym przejawem oderwania od korzeni (беспочвенности), rezygnacji z idei soborowości i wyjściem poza historię” .

Najbardziej dziwiło go to, jak Sołżenicyn, który z taką przenikliwością potrafił odsłonić błędy sowieckiej idolatrii, popełnia ten sam błąd w odniesieniu do staroobrzędowców. W innym miejscu „Dziennika” pytał: „Kto w rosyjskiej historii dostrzegał i mówił prawdę o samej Rosji? Być może tylko Puszkin, wszyscy inni, włączając nawet Dostojewskiego, tylko «częściowo», tylko do tej pory, póki nie zawładnęła nimi ślepa żądza, zmieniająca Rosję w idola, albo w potwora”. Sołżenicyn zwyciężył potwora sowieckiej Rosji, jednak niepostrzeżenie stała się ona jego idolem. Zwyciężony smok powrócił pod postacią złotego cielca."

 

https://wiez.pl/2018/12/11/aleksander-solzenicyn-smok-i-idol/

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować